Ostatnie weekendy ciągnęły mnie w różne strony ale teraz wreszcie nadszedł czas na Beskid. Trasę udało się szybko zaplanować, tym bardziej, że parę jej punktów już ze 2 lata czekało w GPS-ie.
Poranny dojazd do Krzywej i ruszamy w stronę Jasionki - jak zwykle pies i ja. Jeszcze ciemnawo i zimno - koło 0stC, rozgrzać się nie za bardzo jest jak, bo droga prowadzi w dół. Szybko przechodzimy uśpioną jeszcze Jasionkę i próbujemy wbić się na "kapliczkową aleję". Nasze zamiary skutecznie powstrzymuje ogrodzenie z drutu kolczastego i dobrą chwilę zajmuje nam znalezienie miejsca do jego pokonania. Przechodząc wspomnianą alejką budzimy zainteresowanie pasących się tam krów. Trzeba uważać podwójnie - na błoto i "miny" pod nogami oraz na chcące obejrzeć nas z bliska krowy - czy aby na pewno mają wymiona?
Pokonawszy jeszcze jedno ogrodzenie podchodzimy łąką pod linie lasu kryjącą wierzchołek Czarnej. W planach odszukanie dwóch wiat pod szczytem, jedna powinna być wg mapy nawet przed lasem a znajduję ją dopiero paręnaście metrów wgłąb lasu, drugiej nie udało mi się odnaleźć, ale za specjalnie nie szukałem, mając w pamięci informacje z wątku o wiatach. Po odpoczynku w znalezionej wiacie idę na szczyt Czarnej. Jest on opatrzony słupkiem osnowy geodezyjnej, który umieszczony jest w usypanej pryzmie ziemnej o wymiarach ok. 2mx2m. Przy słupku stary znicz. Niedaleko są dobrze widoczne linie okopów z WW a więc może to mogiła, bo przecież sztucznie by nie preparowali miejsca pod słupek?
Od szczytu trochę na przełaj schodzę w kierunku Lipnej, w bukowym lesie z daleka kłują w oczy jakieś białe plamy przy ściółce - okazały się lodem włóknistym. Po drodze przeszedłem jeszcze przez "podpinkową polanę" i po chwili byłem przy krzyżu wyremontowanym w czerwcu przez Magurycz. Jeszcze zaglądnąłem do stojącej nieopodal kapliczki i poszedłem szukać krzyży zapisanych od dawna w GPS-ie. Udało się odnaleźć wszystkie z nich, ciekawe, że niektóre były oddalone od dzisiejszej drogi natomiast nie widziałem za bardzo nic w terenie, co by świadczyło, że dawniej droga ta przebiegała inaczej. Może tu krzyże stały przy domach?
Podszedłem jeszcze kawałek tą drogą w górę, aby odnaleźć krzyż kubiczny, który był kiedyś elementem wystroju pobliskiego cmentarza nr 45 z czasów WW. Wypatrzył go KG na stronach Apokryfu Ruskiego. Podobno były 3 takie krzyże - jeden duży i 2 mniejsze. Ten duży udaje mi się odnaleźć, natomiast tych mniejszych jeszcze nikomu się nie udało - trzeba by przeczesać las. Tak rozglądając się za tymi mniejszymi krzyżami dochodzę do cmentarza łemkowskiego, schodzę na cerkwisko, gdzie stała cerkiew prawosławna a później jeszcze trochę w dół by łukiem dojść do miejsca po cerkwi greckokatolickiej, po drodze rozglądając się za poszukiwanymi krzyżami. Jeszcze chwila na cmentarzu wojennym i w lesie powyżej niego rozkładam się na pierwszy, dłuższy postój.
Przeglądam mapę, rezygnuję z kierunku na wprost na grzbiet i po przekroczeniu strumienia trawersując udaję się od razu na kotę 633. Grzbietem prowadzi szlak narciarski, wędruję nim chwilę na wschód i po dojściu do ruin posterunku OPL odbijam w dół w kierunku cmentarzy w Czarnem.
Już przy wyjściu z lasu widać, że na cmentarzu łemkowskim trwają prace przy jednym z nagrobków. Zbliżam się do cmentarzy, nie znając jednak pracujących tylko ich pozdrawiam i idę dalej. Po drodze jeszcze chwilę rozmawiam z bacą - owiec już nie ma więc z oscypków nici.
Dalsza trasa miała prowadzić do Nieznajowej, ale nie za bardzo uśmiechało mi się wędrowanie żółtym szlakiem z parokrotnym przekraczaniem Wisłoki, więc odcinek ten przebyłem stokówką. Wyszedłem nią pod grzbiet nad Nieznajową - pasowało mi to, gdyż na tym grzbiecie z pomocą geoportalu zobaczyłem coś wartego sprawdzenia. Oczywiście było - okopy i to nie pierwszo- ani pewnie nie drugowojenne - jako takie były by pewnie prowadzone grzbietem a nie w połowie stoku, blisko wsi. Poza tym były dość dobrze zachowane, w jednym miejscu spory wykop odchodzący w bok to pewnie miejsce po ziemiance. Czyżby to były pozycje UPA? Pasuje dość bliskie miejsce zaprowiantowania a w razie potrzeby możliwość szybkiego odskoku w las - ale to tylko domysły.
Schodzę do Nieznajowej i po przedarciu się przez jak zawsze podmokłą łąkę (gdzie na takim terenie postawili czasownię?) zasiadam na ławkach przy cmentarzu. Poza mną i psem nie widać nikogo - dziwne, przecież Nieznajowa taka "modna" jest, że tego odcinka obawiałem się najbardziej? Ruszamy dalej, od ostatniej mojej tu bytności jeszcze jeden cokół został sklejony. Oglądam kapliczkę uratowaną przed zachłannością Zawoji i kombinuję jakby tu się dostać na drugi brzeg. Trochę zimno ale w końcu nie ma rady i trzeba przejść w bród na bosaka - pewnie z tego powodu mogłem cieszyć się całkowitym spokojem w Nieznajowej.
Wędrując dalej szlak w pewnym miejscu znów chce mnie przeprowadzić dwukrotnie przez rzekę, jednak wybieram wspinaczkę na dość ostrą skarpę aby w ten sposób uniknąć moczenia. Udaje się, wkrótce samotna kapliczka i po chwili wychodzę z lasu.
Przede mną Wołowiec. Pamiętny ataku psów, jaki dane mi było tu przeżyć za ostatnią bytnością, już sporo wcześniej zaopatrzyłem się w solidny kij - nie za ciężki, aby się dało nim szybko machać i odpowiednio długo. Wygląda na to że już po wyjściu z terenów MPN może się przydać - z lasu po prawej wychodzi człowiek z psem. Zatrzymuję się i obserwuję, co oni będą robić. Jak na złość, jak facet mnie zobaczył to skierował się w moja stronę. Trzymam psa i wołam do niego pytając, czy pies będący z nim nie gryzie, bo nie widzę, by miał zamiar wziąć go na smycz. Żadnej odpowiedzi, natomiast zbliżywszy się do mnie wyciąga legitkę. Niby już poza terenem MPN-u jestem, najwyżej każą mi opłacić bilet, nie będę kombinował, że nie byłem na ich terenie. Ale okazuje się, że to legitka policyjna, od razu również dostaję informację, bym uważał na tego psa, bo on za niego nie odpowiada. Pada prośba o dokumenty, podaję, prosząc o wyjaśnienia. Okazuje się, że poszukują zaginionego mieszkańca ostatniego gospodarstwa w Wołowcu w stronę Nieznajowej. Policjant ostrzega, że pewnie jeszcze będę kontrolowany, bo przede mną wielu biorących udział w poszukiwaniach policjantów i strażaków. Zobaczymy, w sumie mam zamiar trochę polami przejść by ominąć brody na Zawoji.
Już będąc przy jednym z krzyży w Wołowcu widzę tyralierę poszukiwaczy na przeciwległym stoku. Nagle słyszę - "Jest, znaleźliśmy". Zastanawiam się, czy aby przypadkiem mnie nie wzięli za zaginionego, ale tyraliera zwija się z góry i dołu do środka - tam go znaleźli. Niestety, już nie żył...
Dochodząc do pierwszych z tej strony zabudowań Wołowca widzę sporo strażaków jak i gapiów. Niestety, były też 4 spore psy. One również nas zauważyły i z ujadaniem ruszyły na nas. Nikt, dosłownie nikt nie zareagował i nie próbował przywołać psów, a wśród stojących tam ludzi byli również właściciele tych psów. Kij się przydał, nawet nie trzeba było żadnego psa nim poczęstować, sam świst wystarczył. Później trzeba było jeszcze przejść wzdłuż całego gospodarstwa z psami co chwilę próbującym dobrać się do nas od tyłu - przez cały czas całkowity brak reakcji. Może właściciele są wysoko ubezpieczeni na ewentualność wypłaty odszkodowania za pogryzienie przez psy?
W Wołowcu widzę, że krzyż z Mikołajem został wreszcie wyciągnięty z rowu i szykowane jest dla niego miejsce przy drodze. Jeszcze zaglądam do cerkwi i ruszam na żółty szlak, który ma mnie doprowadzić na miejsce porannego startu. Początkowy odcinek tego szlaku niesamowicie błotnisty, nie ma jak tego obejść, z lewej strony Zawoja, z prawej - stromy stok. Ze względu na brak czasu rezygnuję z odwiedzenia Banicy na piechotę i znów stokówką prowadząca stokami Obszaru wychodzę na łąki nad Krzywą. Stamtąd już tylko parę kroków i kończymy trasę przy cerkwi.
Wracając już samochodem skręcam na chwilę do Gościńca Banica, aby przekonać się na własne podniebienie o zaletach tamtejszego produktu. Powiem tak - jeszcze w nocy nie wstaję do podjadania ale jakoś tak się stało, że wieczorem ser był a rano już go nie znalazłem...
Zdjęcia