Już od paru dni mnie nosiło, starałem się "rozćwiczyć" nogę przygotowując ją na wycieczkę, szczególnie widząc jaka piękna pogoda była od początku tygodnia. Choćw piątek widok za oknem nie nastrajał optymistyczne, to prognozy na sobotę zapowiadały piekne "okienko". Wprawdzie w prognozach było też coś o ujemnej temp. i wietrze mającym ją obniżyć nawet do -15 ale już na to uwagi nie zwracałem, myśląc że jak na wiatry dukielskie przystało będzie wiać z południa a więc w plecy. Rano o sprawdzającej się prognozie utwierdził mnie widok stoku w Chyrowej - znać, że widoki powinny być.
Wycieczka nie miała być długa, z Przeł. Szklarskiej, przez Siwice, Popową Polanę do przełęczy nad Lubatową (w grudniu nie udało mi się sprawdzić co za prawosławny krzyż jest tam zaznaczony na mapie), dalej przez pola w kierunku Bałucianki zahaczając o krzyż postawiony na pamiątkę zakończenia IWŚ, sprawdzenie jak postępuje remont cerkwi i przez Przymiarki do mety w Iwoniczu. Już kupując bilet w autobusie wydłużyłem trochę trasę zamierzając wystartować w Jaśliskach by w końcu obejrzeć "winną" kapliczkę. Jadąc zobaczyłem że wjeżdżam w zimową krainę - śniegu było o wiele więcej niż przypuszczałem spoglądając na Przymiarki podczas "treningów nogi" z psem.
Traktem Węgierskim szło mi się całkiem dobrze - był przetarty jakiś tydzień temu przez skuter, śnieg po ostatnich odwilżach i nocnych przymrozkach zmrożony tak, że wogóle się nie zapadałem (dzięki temu nie dałem narciarzom powodu do linczu
- zresztą nie było nigdzie widać by tak przetarty szlak był przez nich wykorzystany). Dochodząc do kapliczki przekonałem się również o prawdziwości prognozy odnośnie wiatru - mimo marszu pod górkę musiałem użyć dodatkowych cześci garderoby (znaczy się chusta, druga czapka i rękawiczki
). Szedłem dalej bo i tak nie było sensu się zatrzymywać a mając w pamięci zeszłoroczne śledzenie jak topi się śnieg na Przymiarkach chciałem jak największy odcinek trasy zrobić zanim słońce zmieni zmarznięty śnieg w mamałygę. Różniej Szklary, drogą na przełęcz i pierwsza trudność - musiałem się wyskrobać na ponad metrową zaspę - udało się za drugim razem. Z niej zobaczyłem że ktoś wspaniałomyślnie tu też przygotował skuterem trasę pod biegówki. Pcham się dalej, krótki odpoczynek w zagajniku osłaniającym przed wiatrem pod Siwicami, trasa skutera omija wierzchołek od północy, trochę inaczej niż miałem wędrować ale postanawiam się jej trzymać - mam czas więc najwyżej wrócę. Podchodząc pod wierzchołki nad (Kamionką) widzę prawie całe zasypane śniegiem bele siana - no trochę tego śniegu tu jest
. Natomiast na szczycie znów niespodzianka - TATRY!!! Nie liczyłem w ogóle że będą takie warunki, widać je było o wiele lepiej niż przeszło rok temu jak tu byłem - piękny widok. Można by siąść na słoneczku i patrzeć gdyby nie ten chol....ny wiatr:-( Parę zdjęć (bo i tak nie wiem czy coś będzie widać
) i idę dalej na wzgórze 641. Tam zasłonięty przez drzewa pozwalam sobie na labę z widokiem na Tatry, jednak w końcu trzeba ruszyć się dalej. Na mapie linia lasu inaczej wygląda ale twardo trzymam się śladu. Wprawdzie jeden obchodził wzgórze 641 od zachodu ale był niewyraźny więc kieruję się za tym, co prowadzi od wschodu wzgórza. Niestety kończy się on efektowną pętelką a ja nie mam innego wyjścia jak przedarcie się przez las do śladu "zachodniego". Zaczyna się lekka masakra, po wejściu pod drzewa stwierdzam, że śnieg jest o wiele mniej zmrożony i zapadam się powyżej kolan. Dało by się przeżyć lecz to zapadanie jest dopiero w końcowej fazie przenoszenia ciężaru na nogę i trochę obawiam się czy noga wytrzyma. Po paru krokach wypracowałem metodę - stojąc na obu nogach przekładam kijki, przenoszę na nie część ciężaru ciała, 2 kroki do przodu i od nowa. Skuteczne ale niestety nie w 100%, czasami i tak się zapadam. W końcu wydostaję się na drugą stronę i widzę ślad jakieś 100m ode mnie. Powoli do niego docierając mam widok na stok południowy Popowej Polany i nagle widzę jakieś piesowate zwierzę. Pierwsza myśl - wilk, kurna nie będzie jak uciekać w tym śniegu, no nic, przegląd broni i będę walczył
Później ściągając go zoomem z aparatu z ulgą widzę że tylko lis - no tak, przecież wilki raczej watahami chodzą
. Wychodzi na to że rzeczywiście będę musiał uwierzyć moim rozmówcom w pewnym wątku że nie ma się co dzikiej zwierzyny w BN-ie bać
Lis chyba nas zobaczył i odszedł, pies niestety go nie widział, marny z niego obrońca no ale jako towarzysz może być
. Podejście pod szczyt łatwe już nie było - ślad był starszy, nie tak zmrożony a i stok południowy gdzie słońce mocniej operowało. W końcu wygrzebałem się na wierzch jednak z drugiej strony wcale nie lepiej. Już nawet coś mi latało po głowie by ewakuować się z Lubatowej ale schodząc niżej ukazały się pola w kierunku Bałucianki i stwierdziłem że jak tylko tu się ze śniegu w miarę cały wydostanę to tam już bezśnieżnymi miedzami powinienem dać radę, najgorzej będzie tylko na Przymiarkach ale to się jeszcze zobaczy
Powolutku turlałem się się do drogi gruntowej prowadzącej z Lubatowej do Zawadki, była odśnieżona ale cała pokryta lodem. No niezła jazda - myślę. Byle mi tu się nogi nie rozjechały bo oprócz ortopedy jeszcze dentystę trzeba będzie odwiedzić
Podszedłem pod przełęcz, gdzie okazało się że nie jest to krzyż prawosławny lecz zwykły, pospawany z rurek a więc w miarę nowy. Później zejście do Lubatowej i wybieram pierwszą lepszą drogę wyprowadzającą w kierunku Przymiarek. Po drodze chwilę rozmawiam z właścicielem jednego z gospodarstw, który oferował wymianę swojego psa za mojego - jego psa rano lis pogonił. W sumie to wcale dobrej wymiany by nie zrobił
Dalej w górę idąc w kierunku krzyża postawionego na pamiątkę zakończenia IWŚ nieźle się nakombinowałem by nie iść po oraninach ani za bardzo po mokrym śniegu - stąd mój ślad wyglądał na niezły zygzak. Przy pomniku ze względu na wiatr też nie dało się dłużej posiedzieć i trzeba było ruszać dalej do cerkwi. Stamtąd po krótkim odpoczynku na Przymiarki, trochę porozglądałem się po okolicy ale Tatr już nie było widać a wiatr wcale nie zmalał. Ruszam dalej za zielonym, przechodzę przez lasek by wyjść na stoku Uhlisk - wita mnie tablica opisująca historię niedalekiej Wólki - Iwonicz wziął się za zagospodarowanie "Ruskich Pól" na wzór Rymanowa i Wołtuszowej. Czeka mnie najgorszy chyba odcinek między Uhliskami a Glorietą - śnieg jest już nieźle rozmoknięty i trzeba dużo szczęścia by przejść nie zapadając się co najmniej po kolana. Powolutku, bo czas mam a koniec wycieczki bliski docieram pod Glorietę i dobijam do drogi koło skoczni, skąd już tylko kawałek do punktu transportu do domu
Gratulacje dla tych co męczyli się czytając aż dotąd -
tu są zdjęcia