Nie wiem, czy na tym forum tolerujecie takie długie opisy, ale przecież czytanie moich wypocin nie jest obowiązkowe ...
. Niemniej jednak, zapraszam
W Beskidzie Niskim pierwszą tegoroczną majówkę postanowiło spędzić 9 osób, urzeczonych klimatem i urodą tego rejonu: 5 ze Śląska i 4 ze Stalowej Woli (w tym ja - prowodyrka
)
Planowaliśmy, że wyjedziemy tak, aby już przed zachodem słońca rozpalić ognisko na miejscu. Praca, korki i złośliwość rzeczy martwych (czyt. świateł w przyczepie, dzień wcześniej działających bez zarzutu!) sprawiły, że przyjechaliśmy do Smerekowca dopiero o 22.10. Ciemno, że oko wykol, więc stawiamy nasz domek byle gdzie, rano będziemy szukać optymalnego miejsca. Teraz czas na chłodne piwo, kontemplację rozgwieżdżonego nieba, wsłuchiwanie się w szum pobliskiej rzeczki (Zdynianka - chyba się nie mylę?), a po chwili podziwianie wschodzącego księżyca.
Jest tak cudownie, że ochom i achom nie ma końca, spać idziemy dopiero po północy!
Rano budzą nas ptasie trele, pianie kogutów i stadko krów biegnące do wodopoju.
Po „śniadaniu na trawie” dostajemy informację, że śląska ekipa ma spore spóźnienie - trudno się przebić przez krakowskie korki . Czekamy cierpliwie, w takim miejscu to sama przyjemność . Najpierw pojawia się Krzysiu, szybciutko rozbija namiocik i dołącza do nas. Przed 13.00 jesteśmy w komplecie, szybkie przepakowanko i ruszamy na wycieczkę.
Do Ropek dojeżdżamy samochodami (5 km polną drogą w tumanach kurzu) i ruszamy Doliną Czertyżnego (wykorzystując rady
szy - dzięki!) w kierunku wsi Izby. Początkowo w odsłoniętym terenie, potem lasem wzdłuż potoku. Po drodze mijamy kapliczki i cmentarz.
W Izbach przy sklepie urządzamy sobie popas. Nachalne dźwięki disco-polo początkowo psują nam apetyt, po chwili jednak zauważamy zdziwieni, że niepostrzeżenie zaczynamy się kołysać w ich rytm
! Ewakuujemy się więc czym prędzej w stronę Lackowej (997 m n.p.m.). Mozolnie wdrapujemy się na jej szczyt słynną stromizną, chwilami na 4 łapach . Na szczycie meldujemy się ok. 18.00 i wkrótce podążamy dalej. Po drodze wespół w zespół dosiadamy wielki pień drzewa robiąc krótki popas, przekraczamy kolejne brody i docieramy do prześlicznej cerkiewki w Bielicznej.
Słońce już nisko, więc nie zwlekamy i wyznaczając azymut idziemy na skróty do samochodów (mamy najwyżej 2 km).
Dochodzimy prostopadle do drogi, gdzie następuje zderzenie dwóch wizji powrotnej drogi. Jedni mówią w lewo, drudzy w prawo. Zwyciężają niestety ci drudzy. Tracimy przez to około godziny i do samochodów docieramy równo ze zmrokiem, a do bazy około 22.00.
Całe szczęście gospodarze jeszcze nie śpią, dają nam drewno na ognisko i możemy poświętować moje urodziny. „Zawodnicy” jednak z nas słabi, bo w 10 osób (z gospodarzem) zdołaliśmy opróżnić zaledwie pół butelki żołądkowej gorzkiej miętowej.
Drugiego dnia postanawiamy wejść na Rotundę (771 m n.p.m.) i Kozie Żebro (847 m n.p.m.). Wyruszamy piechotą w stronę Zdyni, najpierw asfaltem, potem skręcamy w prawo i kierujemy się w stronę szczytu. Przed wejściem do lasu, na pięknej polanie robimy popas. Jedni gotują sobie zupę, inni piją kawę, jedzą, focą. Niebo robi się coraz ciemniejsze, słyszymy zbliżające się grzmoty.
Ruszamy już w pierwszych kroplach deszczu, ale burza przeszła bokiem. Nas jedynie nękał od czasu do czasu niewielki deszczyk.
W przeciwieństwie do Lackowej, która wyglądała dość jesiennie, Rotunda ustrojona była w drzewa obficie pokryte listkami o ślicznej, jasnozielonej, świeżej barwie. Było prześlicznie!
Cmentarz na szczycie Rotundy wyglądał tajemniczo i pięknie spowity mgiełką, która utworzyła się po deszczu…
Zeszliśmy wprost do studenckiej bazy namiotowej, nieczynnej o tej porze roku, gdzie zrobiliśmy sobie następny odpoczynek, podczas którego zapadła decyzja o skróceniu trasy ze względu na wciąż nawracającą mżawkę .
Piękną Doliną Regetowską ruszyliśmy w drogę powrotną. W Regetowie, w ogromnym kompleksie łączącym stadninę koni i ośrodek wypoczynkowy odwiedziliśmy restaurację, w której zostaliśmy nieco dłużej. Wykazaliśmy się niezwykłym wyczuciem, po chwili bowiem lunęło jak z cebra, a my bezpieczni, spokojnie zjedliśmy pyszny obiadek (polecam gołąbki z ziemniaków!). Uważajcie w tym miejscu na kelnerkę - przyniosła nam o jedną herbatę więcej, niż zamawialiśmy, dla mnie gołąbki z sosem, choć zamawiałam inaczej (zawsze jadam solo!), ale mina Oli, gdy kelnerka postawiła przed nią drugi (oczywiście niezamawiany!), ogromny talerz medalionów z frytkami, gdy właśnie kończyła pierwszy - bezcenne!
Po godzinie, gdy deszcz ustał, a nasze talerze były puste wróciliśmy do bazy, skracając sobie drogę przez las, brnąc po deszczu w głębokim błocie!
Wieczorem ze względu na ciągłe zagrożenie deszczem zajęcia integracyjne, zamiast przy ognisku, odbyły się w naszej przyczepie. 9 osób bez trudu zasiadło na wygodnych kanapach, nawiązując bardzo bliskie, a przy tym serdeczne kontakty!
Trzeci dzień to kilka krótkich wycieczek. Przede wszystkim schronisko na Magurze Małastowskiej, do którego podchodziliśmy z Przełęczy Małastowskiej, gdzie również odwiedziliśmy cmentarz wojskowy. Słyszałam wcześniej, że ciekawostką tego schroniska jest zamawianie posiłków przez rurę! Ależ nam wyobraźnia podpowiadała rozwiązania, ileż koncepcji zostało wymyślonych. Jak się okazało, jest to raczej dziura, niż rura. Na czym polega? Na pewno wiecie! Potem wycieczka do cerkwi i skansenu w Łosiach i na zaporę w Klimkówce. Piękna okolica o nazwie Pieniny Gorlickie!
No i nieuchronnie nadeszła pora powrotu do domów - grupy śląska i stalowowolska po serdecznym pożegnaniu ruszyły każda w swoją stronę. Śląska prosto do domu (a może nie?), my jeszcze do pięknego kościółka (dawniej cerkiew) w Kwiatoniu, na Słowację uzupełnić zapasy rumu i likieru, a dopiero ok. 18.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Beskid Niski to niezwykłe miejsce - rozległe widoki, nieliczna, często stara, czy wręcz zabytkowa zabudowa, mnóstwo brodów do przejścia, piękne lasy, wiele zabytkowych cmentarzy, kapliczek, krzyży, cerkwi, kościółków - czynią wspaniałą atmosferę tych okolic.
Jeśli ktoś jest nastawiony na włóczęgę, historię, przygodę i przyrodę, a nie na m n.p.m., powinien koniecznie tu zajrzeć!
To był wspaniały weekend - doborowe towarzystwo, bardzo piękny, klimatyczny Beskid Niski, żadnego tłoku, wiosna dookoła, pogoda może nie wspaniała, ale pozwalająca zrealizować plany. Czego chcieć więcej?
Link do zdjęć :
http://picasaweb.google.pl/jolaryd1/Bes ... 3Maja2010#