Witajcie, mam nadzieję, że nie zapcham forum tym tekstem, ale co tam... Zaznaczam, że to osobista, niczym nie skażona, rzetelna, nie ubarwiana, wcale nie jedynie słuszna relacja ze spotkania. Zresztą: browarek się lał...
Przyjeżdżamy do Zdyni w piątek wieczorem ok. 20:00. Szybko kwaterujemy się i pędzimy na integrację. Wpadamy do sali, w której przy stołach siedzi spora gromada ludków – widać, że beskidnicy, flanelowe koszule, swetry lub koszulki thermo. Witam się po kolei, próbuję zapamiętać imiona, nieźle idzie, dopóki ktoś nie wybija mnie z rytmu zbyt długim potrząsaniem prawicy. „Witam kolego, witam, witam”. O! Musimy się nieźle postarać, by nadgonić…
Zapamiętuję tylko Andrzeja, ale to na razie. Lecimy po tobołki do samochodu i za moment przebrani gotowi jesteśmy do integracji. Ta trwa długo w noc. Dyskusja się toczy, przechodzimy od tematów beskidzkich poprzez cmentarne do omawiania francuskich zwycięstw bojowych. Nie mogąc znaleźć zbyt wielu przykładów wracamy na teren Polski, następnie zgrabnie przeskakujemy na Litwę i do Albanii. Z moment powrót na Ukrainę i rozdarci pomiędzy Lwowem a miastem Breslau staramy się sami sobie wyjaśnić zawiłości losów ludzkich. Poprzez Mazury, Sudety, Wilno, Lwów, zamki Podola wracamy do Moskwy. Tu w kilku soczystych słowach komentujemy umowę podpisaną z firmą Gazprom i przenosimy się na zielony Śląsk. Janek pięknie zaciągając po ślunsku opowiada, co ciekawego możemy spotkać w jego okolicach. Dosiada się Wojtek, wraz z nim analizujemy zachowania naszych rodaków za granicą i rozbijamy stereotypy, które pokutują w społeczeństwie. Tomek przekonuje nas, że stereotypom ufać nie można, choć wiele z nich znajduje solidne korzenie w ludzkiej mentalności. Przeskakujemy znowu wschodnią granice i pociągnięci opowieściami Ani podążamy wraz z nimi samochodem po Rosji. Omawiamy patos służby celnej i nie wiedzieć czemu zmyślnie wracamy na nasz rodzimy teren pomstując na polską służbę zdrowia. Grono zwane ciałem pedagogicznym w osobach Ani i Bożki wskazuje na niedociągnięcia w systemie zdrowotnym naszego kraju, przykładami z życia sypie Janek a Ania twierdzi, że bez znajomości ustaw trzeba mieć końskie zdrowie, by pozwolić się leczyć lekarzom. Tego samego zdania jest Rysiek, ja potakuję, a biedny Wojtek samotnie odpiera ataki mrucząc co chwila „ale z drugiej strony patrząc…”. Emanując przyjaźnią do całego świata przerzucamy się na kawały o francuskich myszkach i nie tylko. W powietrzu krzyżują się opowieści o dziwnych nazwach miejscowości i dziwnych nazwiskach. Pan Kotas jest hitem wieczoru. Zgłodnieliśmy, pani Zosia ratuje nas domowego wyrobu wędlinami. Jeszcze po jednej puszeczce i do łóżek…
Rano wstajemy wcześniej, po super śniadaniu składającym się z paróweczek i doskonałego białego sera szykujemy się do wycieczki. Postanawiamy, nieco inaczej niż planowano, odwrócić trasę. Wejdziemy na Rotundę czerwonym szlakiem z Ługu, obejrzymy cmentarz nr 51, zejdziemy w okolice bazy SKPB w Regietowie, zajrzymy na remontowany cmentarz nr 48 na zboczu Jaworzynki i przełęczą pomiędzy Rotundą a Działem zejdziemy do doliny Sidławy. Stąd rzut beretem do Zdyni i naszego ośrodka.
Idzie się przyjemnie, niewielka mgiełka dodaje nastroju, trasa niewymagająca, z tej strony podejście na Rotundę nie jest strome. Idziemy w 6: ja, Bożka, Rysiek z Anią i Tomek z Anią. Tempo mamy niezłe, jesteśmy na szczycie dużo szybciej niż wskazywały to znaki szlaku. Oglądamy cmentarz, od naszej ostatniej tu bytności wyremontowano drugą gontynę. Widać zmiany. Słyszeliśmy, że podobno jest zgoda na wycięcie części drzew na szczycie, co odsłoniłoby widok na cmentarz z dołu. Krótki odpoczynek i zaczynamy ślizgając się na liściach schodzić w dół. Dziwimy się, że nie spotykamy nikogo, kto szedłby w drugą stronę. Powinna iść silna grupa. Może spotkamy się później… Osiągamy bazę nad strumieniem Regetówka, jakże pusto tu dziś. Próbujemy po wątłej kładce przejść przez strumień. Tomek nieco ulepsza konstrukcję podpory przyczółkowej. Przeszli. Idę i ja. Wszystko stoi stabilnie, jedynie ugięcie deski osiąga nieco zbyt może dużą strzałkę, udaje się jednak przejść bez strat. Wędrujemy smutnym asfaltem w stronę Regietowa Wyżnego. Nagle Tomek ożywia się: „Patrzcie! W końcu błoto!”. Docieramy pod znak informujący o początku ścieżki do cmentarza n 48. Odbijamy w prawo i mokrą drogą wiodącą przy Malinówce osiągamy brzeg lasu. Tu nieco ostre podejście i już jesteśmy na terenie cmentarza. Tu też widać efekty pracy, może renowacja nie posuwa się zbyt szybko, ale rok temu pola grobowe zarośnięte były jeszcze ostrężynami i roślinami poszycia. Posilamy się, to punkt zwrotny, od którego zaczynamy powrót do bazy. Schodząc spotykamy się z grupą, która przybyła tu żółto-białym patrolem. Znamy tylko pana Frodymę, pozostali koledzy chyba zajmują się odnową cmentarza. Nic to, poznamy się zapewne wieczorem w bazie.
Rysiek proponuje trasę „azymutoidalną” i na wprost prowadzi nas do cmentarza i starego cerkwiska w Regietowie Wyżnym. To nic, że musimy przetrawersować zbocze wąwozu i wydrapać się po śliskiej glinie na drugą stronę. Damy radę. Po obejrzeniu cmentarza przekraczamy strumień, jesteśmy już na jego prawym brzegu. Opowiadam, jak w marcu widzieliśmy tutaj krótką powódź. Wysoka fala po gwałtownym deszczu zerwała mostek, porozrzucała betonowe kręgi, staliśmy wtedy i przypatrywaliśmy się sile natury. Po 30 minutach wysoka, 2 metrowa fala spłynęła i tylko wyłożona trawa i suche zarośla wskazywały jak wysoki by jej stan. Dziś strumień cicho szemrze…
Wyjmuję nawigację GPS i korzystając z tego, że przechodzimy około 300 metrów od ukrytego skarbu geocachowego próbuję odnaleźć skrzyneczkę. To moje trzecie podejście. Może tym razem będę miał więcej szczęścia? GPS wskazuje praktycznie z dokładnością do kilku metrów miejsce, przeczesuję krzaki nad brzegiem, zaglądam pod powalone drzewa, grzebię w małej dziupli i jest! Wyjmuję hermetycznie zamknięty pojemnik. Udało się! Wszyscy schodzą na dół, wpisujemy się do logbooka i dorzucamy nieco fantów dla kolejonych znalazców. Musimy się spieszyć, niedługo pora obiadowa a przed nami jeszcze sporo kilometrów. Wojtek doradzał, by skręcić w drogę za domem, posłusznie skręcamy i błotnistym szlakiem wychodzimy na przełęcz. Tomek rozkoszuje się widokiem kolein na trakcie: „No jak można tego nie lubić”. Z moment spotykamy traktorek z olbrzymią przyczepą na drewno.
Człapiąc rozmiękłą, błotnistą drogą omawiamy z Tomkiem prawo drogowe, leśne, dyskutujemy nad ostatnimi doniesieniami o trwających pracach dotyczących usystematyzowania prawa, widzimy konieczność współpracy środowisk podczas np. organizacji różnego rodzaju imprez. Kończymy stwierdzeniem: „Też byś się wkurzał, gdybyś miał zakład produkcyjny a ktoś przyszedł i zapytał, czy może po hali pojeździć rowerkiem”. To w kwestii zamykania zakładowych, śródleśnych dróg przez leśników dla ruchu kołowego. Gadając nie zauważamy jak szybko dotarliśmy do bitej szutrówki, pokonujemy kolejny potok, potem ze 3 brody i około 16:00 meldujemy się w bazie w Zdyni. Nie spotkaliśmy nikogo na naszej trasie, musieliśmy się minąć, gdy byliśmy na stokach Jaworzynki, ew. weszli na Rotundę inną ścieżką. W bazie szybki, gorący prysznic i udajemy się na obiad. Bardzo smaczny, połykamy szybko, jesteśmy mocno wygłodniali. Za moment chwila relaksu, małe piwko i czekamy na prelekcje i wykłady. Na stole pojawiają się specjały, wyroby Pań i Panów, a to marynowane rydze, a to korniszonki, tu borowiki i patisony. Ustawiana jest też wystawa zdjęć z Krzywej. To pokłosie programu – akcji „Krótkie spodenki mojego dziadka”. Pani Anna ze Stowarzyszenia Rozwoju Sołectwa Krzywa opowiada o projekcie, jego niespodziewanych rezultatach, zdjęciach jakie udało się odnaleźć w czeluściach domowych archiwów. Oprócz zdjęć dzieciaki zbierały teksty starych piosenek, melodie, stare przedmioty, narzędzia, książki a także nagrywały opowieści starszych osób. Dowiadujemy się, że stowarzyszenie wydzierżawiło dolinę Nieznajowej i będzie dbało o jej zachowanie w niezmienionym kształcie. Koszą łąki, budują ogrodzenia wokół krzyży, wprowadzą tu na nowo wypas bydła i owiec. Dolina ma być dostępna dla turystów pieszych i rowerowych. Zastanawiamy się, czy droga biegnąca od Świątkowej do brzegu Wisłoki też zostanie zamknięta?
Pani Anna ustępuje miejsca Andrzejowi, który rozpoczyna wykład na temat łemkowskiego krzyża. Szczerze przyznam, że prelekcja nieco mnie zmęczyła. Nie tylko ze względu na mocno specjalistyczne treści, ale i na formę przekazu. Sądzę, że wiedza autora na ten temat jest ogromna, lecz jeszcze należy ją umieć sprzedać. Dużo łatwiej zapewne jest pisać teksty dotyczące historii krzyży, zainteresować słuchacza trudniej, tym bardziej, gdy postękując odczytuje się z kartki kolejne lokalizacje obiektów i cechy charakterystyczne ich dłuta. Odnosiłem wrażenie, że prelegent się męczy, a wraz z nim połowa sali.
Następnie panowanie nad laptopem i rzutnikiem przejmuje Szymon z Magurycza. Opowiada o działalności Stowarzyszenia i podsumowuje rok 2009. Kilka razy dodaje, że rok ten nie był zbyt bogaty w działania, ale to kłóci się z tym, co widzimy na ekranie. Kolejne nagrobki, kolejne cmentarze, wciąż nowe lokalizacje. Prelekcja Szymona jest zupełnie odmienna. Widać doskonałe panowanie nad grupą, wyraźne, logicznie przeprowadzane wywody z zaskakującymi zwrotami akcji powodują, że na sali zapada totalna cisza. Każdy wsłuchuje się, by nie uronić ni słówka. Szymon pokazuje, czym różni się remont „na sztukę” od profesjonalnej renowacji. Osobiście nie zdawałem sobie sprawy, jak precyzyjne i dokładne musi być takie odtwarzanie stanu pierwotnego. Sadzę, że ta praca to nie tylko mozolne zdzieranie farby typu „złotol” z kamiennego Chrystusa, ale i godziny poszukiwań w opracowaniach, projektach, wynajdowanie starych fotografii, rozmowy z ludźmi a także konieczna żyłka detektywa i logiczne wiązanie przesłanek w zdrowe wątki. „Wandale jak coś niszczą, to raczej nie przemieszczają szczątków daleko – warto szukać kawałków, czasem znajduje się je pod ziemią” – twierdzi Szymon. Warto znać podstawy chemii, fizyki, wiedzieć dlaczego metalowy trzpień łączący elementy krzyża to nie jest dobre rozwiązanie. Kto by przypuszczał, że kamień psuje się jak ząb, próchnica toczy jego wnętrze, choć z zewnątrz nagrobek nie wygląda źle, ot, jeden ślad pęknięcia. Szymon uświadomił nas, że każdy szczegół jest ważny i że czasem warto odkryć to, co na pierwszy rzut oka nie jest widoczne. Swoją opowieścią zainteresował mocno, może w przyszłym roku do grona maguryczan dołączą kolejne osoby?
Dr Edward Marszałek - rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie rozpoczął swój wywód na temat osobliwości przyrodniczych beskidzkiego lasu od koncertu na instrumencie dętym. Z całą pewnością był to instrument drewniany, lecz nie pytajcie, czy była to trąbita, trombita, czy inna fajera lub bazuna. Nie znam się na tym…
Pan Edward z pasją opowiadał o faunie i florze leśnej. Czasem wybiegał nieco poza Beskid i błądził po Bieszczadach, także przez nas ukochanych. Dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy o pływających salamandrach plamistych, o wężu eskulapa i chrobokach, czyli żmijach. Wiemy już jak wielki teren może obejść samiec niedźwiedzia i dlaczego usechł wielki wiąz. Możemy bez trudu poznać ślady niedźwiedzia na śniegu i potrafimy nie dziwić się, że te akurat w zimie nie śpią. Znamy sprawę „Bobry jako takie” i doceniamy ich cenny wkład w utrzymanie wody w ekotopie. Potrafimy rozróżnić żbika od rysia a także myśliwego od leśnika! Szkoda, że ta pełna ekspresji opowieść była tak krótka, chętnie posłuchalibyśmy dalszych opowieści.
Na koniec pan Roman Frodyma przedstawił gawędę przewodnicką o galicyjskich cmentarzach wojennych. W barwnych słowach i wymownymi gestami rąk przedstawił sytuację polityczną Europy Środkowej w przededniu I wojny światowej. Opowiadał o żołnierskim losie, o nadziejach Polaków, żarliwej miłości do ojczyzny i tragedii wcielania naszych rodaków do zwalczających się w czasie wojny armii. Przedstawił ciekawie logistykę olbrzymiego przedsięwzięcia jakim było budowanie cmentarzy ofiar, które zginęły w walkach w Galicji. To ostatni przykład honorowego pochówku żołnierzy wrogich sobie oddziałów często we wspólnych mogiłach, to szacunek dla żołnierza i oddanego życia. Nigdy więcej w historii Europy takie zdarzenia nie miały miejsca. Pan Roman w swoje opowiadania wplatał legendy, przypowieści i relacje świadków tego okresu. Zainteresował wszystkich, choć osoby, które były słuchaczami jego gawęd w rzeszowskim oddziale PTTK lub w Krośnie miały nieco wrażenie deja vu. Na koniec autor wielu książek z tej dziedziny wskazał różnorodność projektów cmentarzy, kształtów symboliki i wykonania krzyży, gontyn, bramek czy ogrodzeń. To właśnie dzięki jego opowieściom
i fotografiom postanowiliśmy w niedzielę odwiedzić okręg Łużna.
Pojawia się kolega, który zainteresowany jest owadami żyjącymi w Beskidzie Niskim i nie tylko. Przedstawia swoje zbiory, dwie gabloty z motylami i ćmami. Widać, że to jego pasja, jak sam twierdzi interesuje się tym tematem od wielu lat. My niestety, nie za bardzo, szczerze mówić nie rozumiemy sensu w łapaniu i nabijaniu motylków na srebrną szpileczkę. O ile potrafimy zrozumieć, że to względy naukowe, to nijak do nas nie przemawia ekspozycja kilkunastu jednakowych, wg nas, nocnych motyli ustawionych w równym rządku. Że każdy gdzie indziej złapany? Hmmm…
Prelekcje zakończyły się tuż przed północą, na stół wjechał urodzinowy tort, którego krojenie rozpoczął autor strony beskid-niski.pl Bartek. Później panie wyręczyły go w tych kłopotliwych czynnościach. Na stole pojawiały się wypieki z różnych stron, doskonałe miejscowe jabłeczniki i szarlotki. Palce lizać! W międzyczasie każdy mógł zaopatrzyć się w gadżety z logo beskid-niski.pl. Do wyboru były kubeczki, koszulki, naklejki. Mamy nadzieję, że koszulki przypominać nam będą to spotkanie. Byliśmy tu po raz pierwszy, mimo, że odbyło się ich już pięć. Nie znamy jeszcze wszystkich, poznaliśmy kilku forumowiczów, z którymi toczymy dyskusje na łamach forum, teraz zapewne łatwiej będzie wyobrazić sobie osobę po drugiej stronie monitora. Chętnie przyjedziemy na kolejne spotkanie, zresztą zostaliśmy już zaproszeni przez Bartka. Wielki dzięki za możliwość świetnego spędzenia weekendu w doborowym towarzystwie!
A w niedzielę spakowaliśmy manatki i uderzyliśmy do Gładyszowa. Tu krótki spacer na cmentarz nr 55 i przez Gorlice dotarliśmy do Łużnej, gdzie obejrzeliśmy cmentarz nr 123 projektowany przez Jana Szczepkowskiego. Zrobił na nas olbrzymie wrażenie, widzieliśmy go po raz pierwszy. Stąd krótka przejażdżka do Ciężkowic i Głowy Cukru z cmentarzem nr 185. Zdobycie takiej góry musiało być niezwykle ciężkie, poległo tu 273 żołnierzy austriackich i 343 rosyjskich. Wśród grobów odnajdujemy polskie nazwiska: Janik, Zimbiński… Po drodze do domu odwiedzamy też cmentarz Legionów w Łowczówku nr 171. Na grobach, krzyżach polskie flagi, wstążeczki w barwach narodowych, nieco inaczej niż na pozostałych nekropoliach.
Po godzinie byliśmy już w Rzeszowie.
Nasze zdjęcia:
http://www.mikula.rzeszow.net/public_ht ... d-niski.pl