Jeszcze kilkanaście lat temu miejscowi nie byli przeciwnikami budowy zbiornika Kąty-Myscowa. Ich nastawienie zmieniło się, gdy nauczyli się korzystać z unijnych funduszy i rozbudowali swe gospodarstwa
Zalew o kilka lat za późno
Gdyby budowa zapory i sztucznego jeziora Kąty-Myscowa na Wisłoce zaczęła się kilka, kilkanaście lat temu pewnie nikt z miejscowych by przeciw niej nie protestował. Ludziom jednak znudziło się czekanie na zalew. Wzięli sprawy w swoje ręce, zainwestowali pieniądze w swoje gospodarstwa. Teraz mało kto myśli o przeprowadzce. Zwolennicy budowy, którzy nagle znaleźli się w mniejszości, mają problem. Jeżeli nie uda im się szybko zmienić nastawienia większości mieszkańców z marzeń o stworzeniu nowoczesnego akwenu nic nie wyjdzie.
Dla zwolenników budowy zbiornika, głównie parlamentarzystów i lokalnych samorządów protest jest sporym zaskoczeniem. Przecież inwestycję planuje się już od lat sześćdziesiątych. Dawniej brakowało pieniędzy, teraz jest szansa na zdobycie funduszy unijnych. Zalew ma powstać na powierzchni 400 hektarów, kosztem prawie 800 milionów złotych. Od kilku lat w budżecie państwa znajdują się pieniądze na prace planistyczne. Jest szansa, ze jeżeli nie będzie protestów zalew powstanie do 2015, może 2020 roku. Ale protesty już się zaczęły...
Nie chcą już zalewu
Jeszcze w lutym do Ministerstwa Środowiska zostało wysłane pismo podpisane przez grupę mieszkańców Myscowej i kilku okolicznych wsi. Wyrażali tam swoje zaniepokojenie planami budowy zbiornika, żądali wyjaśnień. Mimo upływu tygodni nikt z ministerialnych urzędników nie raczył odpowiedzieć. Na początku marca list wysłali ponownie, tym razem do wojewody podkarpackiego i marszałka województwa. Do pisma dołożyli zestawienie z którego wynika, że większość mieszkańców nie chce zalewu. W Myscowej na 75 gospodarstw w 42 mieszkają przeciwnicy, 19 gospodarzy popiera inwestycję, dwóch jest niezdecydowanych, z 12 nie ma kontaktu. W Kątach-Zagrodach we wszystkich 23 gospodarstwach mieszkają przeciwnicy.
Sołtys Myscowej Józef Żarnowski jest sceptycznie nastawiony do danych podawanych przez przeciwników budowy. Rozkład sił ''za'' i ''przeciw'' ocenia mniej więcej pół na pół. Skąd więc tyle podpisów na liście do marszałka i wojewody? Sołtys wzrusza ramionami.
- Jak chodzili od domu do domu i przekonywali to ludzie się podpisywali. To takie podpuszczanie się - mówi. Zupełnie innego zdania jest Mirosław Stoś, mieszkaniec Myscowej.
- Przez czterdzieści lat ludzi stresowali, że będzie zapora. I co? Nic się nie działo. Teraz, gdy wreszcie zaczęliśmy inwestować w gospodarstwa, w chłodnie, w gnojownice, chcą ludzi wysiedlać. Nawet z nami nie rozmawiają - denerwuje się Mirosław Stoś. Wtóruje mu Leszek Nawracaj: - Teraz tu ludzie żyją normalnie, nie jak dawniej, bez drogi, bez autobusu. Niech se zaporę zbudują tam, gdzie ludzi nie ma.
Ludzie już przeżyli wysiedlenie
Poseł Stanisław Zając, który od lat lobbuje za budową zalewu Kąty-Myscowa przekonuje, że inwestycja to same plusy dla mieszkańców.
- Na tym zyska cały powiat. Staniemy się jedną z najbogatszych części Podkarpacia. Ściągną tu turyści, ściągną inwestorzy - przekonuje parlamentarzysta. Co do ściągnięcia tu turystów sceptycznie nastawiona jest Urszula Ziomek, dyrektorka miejscowej, niepublicznej szkoły podstawowej, od kilku lat prowadząca jednocześnie gospodarstwo agroturystyczne.
- Tak samo miało być w Klimkówce, gdzie powstał zalew. I co? Byłam tam w lecie i żywej duszy nie ma - tłumaczy Urszula Ziomek. Mówi, że teraz miejscowi na brak turystów nie narzekają. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej. Wiele osób przyjeżdża z całej Polski ceniąc sobie spokój i ciszę. Nie szukają tłumów. Niektórzy ruszają szlakami w góry, innym wystarcza siąść w ogrodzie agroturystycznego gospodarstwa, cieszyć się śpiewem ptaków i czystym powietrzem.
- Jeżeli ktoś sobie kupił dom na dnie zalewu to czemu protestuje? Przecież wiedział, że to kiedyś zostanie zalane? - dopytuje sołtys. Przyznaje jednak, że ktoś coś tu zawalił. Ludziom nie zaoferowano dotychczas nic. Nikt nie wie, gdzie będą przesiedlać, jakie będą odszkodowania. Dopiero teraz trwa przygotowywanie planu zagospodarowania przestrzennego.
- Ale przecież z dnia na dzień ludzi nie wyrzucą. To potrwa. Na zalewie nie stracimy. Ja wierzę, że na tym skorzystają moje dzieci i wnuki - przekonuje sołtys. Mówi, że może źle się stało, że przed laty nie zaczęto od budowy drogi, która ma biec nad zalewem. Wtedy ludzie by kupowali tereny nad drogą, tam rozbudowywali swe gospodarstwa.
- Ludzie tu już przeżyli jedno wysiedlenie, teraz mają iść na niepewne znowu? - pyta retorycznie dyrektorka szkoły. Do wojny Myscowa była biedną wsią łemkowską. Jej rdzennych mieszkańców dotknął podobny los jak ludność ukraińskiego pochodzenia z południowo - wschodniej Polski. Większość mieszkańców zmuszono do przeniesienia się na radziecką Ukrainę, część wyjechała na Ziemie Odzyskane. Do łemkowskich chałup ściągnięto Polaków z Huty Polańskiej.
- Nikt tu nie myślał o jakiś inwestycjach. Ludzie mówili, ze Łemkowie kiedyś wrócą - wspominają we wsi. Ten stan marazmu i niechęć do robienia czegoś więcej w swych gospodarstwach trwał dziesiątki lat. Tym bardziej, że od co najmniej lat 60. mówiono, że wieś będzie zalana. Ba, plany ponoć pochodzą jeszcze sprzed wojny.
Zapora o kilka lat za późno
Zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy budowy przyznają, że w ludzkiej mentalności wiele zmieniło się wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Pojawiły się unijne pieniądze, a miejscowi nauczyli się z nich korzystać. Za euro wielu mieszkańców Myscowej unowocześniło swoje gospodarstwa, powstały zbiorniki na gnojówkę, ludzie nastawili się na turystykę. Jak grzyby po deszczu w okolicy zaczęły powstawać gospodarstwa agroturystyczne. Myscowa stała się potentatem w produkcji mleka. W całej wsi widać pasące się stada krów. Z kilkudziesięciu gospodarstw do punktów skupu trafia rocznie ponad milion litrów mleka.
- Przez wiele lat nie można było tu nic budować, potem pozwolili, to ludzie zaczęli coś robić wokół siebie - mówią przeciwnicy budowy. Gdzie oni nas przesiedlą? Ja dla siebie miejsca gdzie indziej nie widzę. Jestem sama, z dwójką dzieci. Jeśli stracę gospodarstwo, to z czego będę żyć - pyta Urszula Ziomek.
Ekolodzy mówią: nie
W sukurs przeciwnikom budowy zapory przyszli ekolodzy, ostatnio uskrzydleni wygranym pierwszym starciem i medialną wrzawą wokół Doliny Rospudy.
- Teren, gdzie ma powstać zbiornik jest ostoją wielu gatunków ptaków, ssaków i ryb, często znajdujących się w czerwonej księdze zwierząt zagrożonych wymarciem - mówi Robert Wawręty z Towarzystwa na rzecz Ziemi, które prowadzi kampanie przeciwko budowie zalewu. Ekolodzy podają, że na tym terenie występuje 20-25 procent polskiej populacji orła przedniego, 10-12 proc. populacji orlika krzykliwego, wreszcie bocian czarny, puszczyk uralski, dzięcioł białogrzeby. Z rzadkich zwierząt spotkać tu można wilka, wydrę, bobra i niedźwiedzia brunatnego. Do tego dochodzą chronione gatunki ryb: głowacz pręgopłetwy, strzebla potokowa, śliz i piekielnica. Każdego roku, latem w Myscowej badania prowadzą ornitolodzy, analizujący stan ptactwa i kolczykujący rzadkie ptaki. Ekolodzy wskazują na zagrożenie Magurskiego Parku Narodowego, którego kilkadziesiąt hektarów ma zostać zalane. Pod wodą znajdzie się zabytkowa murowana cerkiew, szkoła, być może cmentarz.
Do danych podawanych przez ekologów sceptycznie podchodzi poseł Stanisław Zając.
- Najpierw trzeba zrobić inwentaryzację flory i fauny. Na to dopiero przyjdzie czas - mówi zaangażowany w projekt budowy parlamentarzysta. Dodaje, że jest oburzony postępowaniem ekologów, którzy jego zdaniem podają jednostronne dane, które tylko podsycają atmosferę.
Czy uda się przekonać ludzi?
- Bardzo chętnie spotkam się ze środowiskami ekologicznymi. Ten rok będzie rokiem społecznych konsultacji. Gdy ludziom wyjaśni się wszystkie szczegóły, przekonają się do konieczności budowy, która będzie z korzyścią dla wszystkich - dodaje poseł Zając. Wtóruje mu wójt Krempnej Kazimierz Miśkowicz
- Jestem pewny, że procent przeciwników zmniejszy się, gdy będą odpowiednie odszkodowania i stworzone zostaną dobre warunki. Nikt nic przeciwko ludziom nie chce zrobić. Ja już zapewniałem, że nad terenami zalanymi będzie i szkoła i kościół. Ludzie nie stracą - przekonuje wójt.
Urszula Ziomek: - Ludzie nauczyli się żyć, nie chcą pójść na poniewierkę. Wszystko zaczynać od nowa?
Tymczasem przeciwnicy wyciągają kolejne argumenty. Część terenów przeznaczonych do zalania może znaleźć się w programie Natura 2000. A to może spowodować sprzeciw Unii Europejskiej. Wtedy na unijne środki nie ma co liczyć. W rozmowach między sobą ludzie mówią, że niezdecydowanych przekona tylko dobra kasa. Już niektórzy zastanawiają się ile żądać za wywłaszczaną ziemię. 15, może nawet 30 tysięcy za hektar?
SZYMON JAKUBOWSKI
Super Nowości z dnia 07_03_2007
http://www.pressmedia.com.pl/sn/publicy ... ile=!p.txt