Witam! By ślina w gębie nie zastygła i język nie skołowaciał:
Niemal wszyscy piszący o KB są zgodni, że Konopczyński był jej admiratorem. Ja ośmieliłbym się mieć nieco stonowane mniemanie. Dlaczego? Może do tego skłania mnie, a raczej naprowadza fragment z cytowanego wcześniej przeze mnie Heykinga (Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców) Na początek ten fragment: „Opublikowano [Generalność KB/mar-k] tzw. uniwersały, aby pokazać całej Europie, że to konieczność zmuszała Rzeczpospolitą do zawiązania konfederacji w celu podjęcia walki przeciwko wewnętrznym i zewnętrznym wrogom religii. Wrogowie – mówili oni – pragną zburzyć ołtarze panującej religii, zniszczyć wolność i zaprowadzić takie formy rządu, które z polski uczynią prowincję zależną od Rosji. Król przewidując, że nie skończy się tylko na słowach, i w obawie, iż zgodnie z życzeniami wielu województw nastąpi ogłoszenie interregnum, uciekł się do podstępu. Zlecił on pewnym swoim kreaturom, pozornie z nim powaśnionym, aby formalnie przystąpiły do konfederacji w celu wywołania zamieszek i dotarcia do tajemnic Generalności. Jednym z takich tchórzliwych osobników, którymi z wielkim powodzeniem posługiwali się król i Rosja, był hrabia Poniński – stworzony jakby do tej roli. […] szpikujący mowę pięknymi słowami, jak cnota, patriotyzm, bezinteresowność – takim był ten człowiek, którego bezgraniczna nikczemność szła w parze z płomienną ambicją. Niegdyś był kochankiem hrabiny W[ielopolskiej], która kierowała swym mężem i szczerze była oddana konfederacji. Teraz stwarzając pozory, że chce odnowić stare więzy, zaczął deklamować o słabości króla i haniebnym ucisku Polski przez Rosję.* ------------------- * Mowa tu o wojewodzicu poznańskim Janie Nepomucenie Ponińskim, utracjuszu, rozpustniku i szulerze, będącym na utrzymaniu ambasadora Repnina, który wypłacał mu miesięczną pensję.
W słowie wstępnym „Polski stanisławowskiej…” stykamy się z niepochlebną opinią o Heykingu, że przesiadał się z kwiatka na kwiatek. Ale jego marzeniem była dyplomacja, i stąd to „przesiadanie”: Kurlandia, Prusy, Rosja, konfederacja barska itp. Ale trzeba mu przyznać, że był bardzo dobrym obserwatorem z umiejętnością wyciągania wniosków,
Zaciekawiony rolą Ponińskiego w KB, prześledziłem dostępne wzmianki u Szczygielskiego, Konopczyńskiego, a także w PS. Tak, tak – ma nawet dość sążnisty biogram.
Wacław Szczygielski opisując KB w Wielkopolsce nie miał o Ponińskim dobrego zdania, wręcz odwrotnie:
„Do częstych tu bywalców należał Jan Poniński, wojewodzic poznański, politycznie związany z Teodorem Wesslem. Przybył do Drezna najpierw pod koniec lata 1768 r. „w towarzystwie jakiejś wesołej dziwy”. Ów „wojewodzic, syn głośnego przeniewiercy Antoniego, co zdradził Leszczyńskiego… demagog w Radomiu, zaraz potem sekretarz osławionej Delegacji, utracjusz, podszczuwacz, zdolny zaiste do wszystkiego, wcielony Katylina, dopiero co utrzymanek Repnina… i od jesieni razem z Poncetem*, mimo reputacji szulera i rozpustnika, opanowuje Marię Antonię. Zadłużył się tu bardzo, wyłudził większą sumę od J. A. Jabłonowskiego, wreszcie w końcu stycznia 1769 r. uchodzić musiał przed wierzycielami. Gdy po którymś tam z rzędu pobycie w Dreźnie, przybył w połowie grudnia 1769 r. do stolicy saskiej, powinęła mu się wreszcie noga. Sprzeniewierzył bowiem już przedtem pieniądze otrzymane od dworu saskiego na cele konfederackie, zarwał na grubszą sumę J. A. Jabłonowskiego, „fakcji narobił wiele” i naraził się próbą szantażu Marii Antonii. Za to wszystko dostał się do więzienia. Adam Krasiński tak o tym pisał 3 marca 1770 r. Antoniemu Lubomirskiemu: „Poniński siedzi w areszcie i podobno w nim zgnije. Jak się oczy Sasom otworzyły, tak teraz mają go za hipochondryka, awanturzystę i bałamuta i nie chcą go wykupić. Już zjadł 10 000 dukatów pokazując gałki w kościele i teraz siedzi za 13 000 długu.” --------------------------------------------------------- * Franciszek Poncet, zaufany sekretarz elektorowej saskiej Marii Antonii, przedsiębiorca jubilersko-zegarmistrzowski w Warszawie i Dreźnie
Jakoś nie dostrzegam także nuty sympatii u Konopczyńskiego, co mnie nawet nie dziwi:
„Swąd niszczycielskiego żywiołu czuć było z sąsiednich pól, gdzie szalał niemoralny Jasiek Poniński, ten co siedział w drezdeńskim areszcie za długi „honorowe”, lecz niedawno wykradł się z niego, bodaj za sprawą Ponceta, spiknął się bowiem z bawiącym wówczas w Dreźnie Szymkiem Kossakowskim; w powrotnej drodze przygarnęli Franka Kożuchowskiego, po czym razem skoczyli do Bielska, gdzie ich uczęstował hojny wujaszek Teodor. Zaczęła się odgrywka. Franek biegnie do grodu oświęcimskiego i składa manifest, potępiający zatajenie warneńskiego aktu o bezkrólewiu, jako czyn niezgodny z ideologią barzan, z ich zobowiązaniami wobec Porty, z deklaracjami tejże Porty przez „wielkiego męża” Kossakowskiego wyrobionymi, gdy tu chodzi właśnie o rozwiązanie rąk monarsze-kandydatowi, co tylko czeka na opróżnienie tronu w Polsce. Jasiek kropi do swego dobrodzieja Niemca ogromne pismo, nie tyle kłamliwe, ile złośliwe, pełne niedyskrecji i napaści na zasłużonego pedagoga, księdza Krasińskiego. Szymek z Frankiem jadą do strapionej Matki Generalności, aby ją z pomocą świeżo zaangażowanego guwernera Francuza albo zmusić ją do pobłażania na wszelkie wybryki, albo ubezwłasnowolnić. Franek po drodze wygaduje, co mu ślina na język przyniesie: że biskup szalbierz, Generalność nie wie, co robi, za cztery tygodnie pożałuje swoich grzechów […]”
Tu wręcz rozchodzi się „swąd” sarkazmu i ironii! Za to w następnym fragmencie wyczuwa się chyba coś więcej niż ironię:
„Istnieją w zgromadzeniu [Generalności/mar-k] trzy partie. Jedną najlepiej zgraną stanowią ludzie pacowscy i biskupi; drugą najliczniejszą – lepsi lub gorsi klienci kwintumwiratu, do których podobno i przyjaciół Anny Jabłonowskiej trzeba zaliczyć. Trzecią nieliczną, ale najnamiętniejszą – narzędzia Wessla i zamierającej kabały drezdeńsko-bielskiej. Wśród nich najgłośniej krzyczy nie dopuszczony do Koła »kaznodzieja”, »pałogłowiec«, »Amerykanin« Dzierżanowski; cichutko, wstydliwie przyczaił się w kancelarii podskarbiego »Nepomuś Poninski«.”
I na koniec jeszcze jeden fragment z Konopczyńskiego – to już po upadki KB:
„»Demostenes-Aleksander«, czyli wojewodzic Poniński, zdobywa się na moment żalu, po czym nie chcąc patrzeć na katastrofę Polski, postanawia się ekspatriować do Saksonii, aby jedną ręką ciągnąć pensję od ukochanego Fryderyka Augusta, drugą zgarniać zyski wysłużone w konfederacji radomskiej.”
Mnie z tych przytoczonych fragmentów jakoś nie „wycieka” sympatia, a przecież to tylko wyimek z działań jednego z „bohaterów” KB. Takich postaci, które w ten sposób opisuje Konopczyński jest więcej. Nie darzy sympatią Amalii Mniszchowej, Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, czy Teodora Wessla. I właśnie zastanawiam się co w jego dziele przeważa: sympatia, czy sarkazm? Już kiedyś pisałem, że czytanie Konopczyńskiego, to „mordęga”, jednakże jeśli się człowiek „uczepi” jakiegoś interesującego wątku, tematu, łatwiej go przebrnąć.
Z optymizmem, mar-k
|