Witam!
Odgrzeję sprzed kilkunastu laty artykuł Małgorzaty Klunder – krytycznie, nawet bardzo! o Stanisławie Auguście Poniatowskim. Co prawda już go spory czas temu serwowałem, ale myślę, że warto go przypomnieć, tym bardziej, ze w temat zaglądają nowi Forumowicze.
Sadziłem, że wystarczy tylko link – ten jednak nie łączy, zatem wkleję artykuł w całości (myślę, że Autorka nie oprotestuje?) Z treści „wycieka” wręcz krytyczny osąd naszego ostatniego władcy. Z drugiej jednak strony, niewielu polskich historyków „ciepło” nań spogląda i ocenia.
Podobne w treści i tonie są wcześniejsze artykuły o poprzednich władcach Polski, i nie wiem czy są one do odszukania. Ale to właśnie nasza historia!
05 lipca 2010
NAMIESTNICY, CZĘŚĆ III: STANISŁAW ANTONI PONIATOWSKI http://peregrin-tuk.blog.onet.pl/Namies ... 09844158,n To nie pomyłka. Imię August przyjął stolnik Poniatowski herbu Ciołek dopiero gdy zasiadł był na tronie, dla większego splendoru. I od razu, na początek jedno dementi i jedna deklaracja. Otóż nieprawdą jest, że - jak napisał Czytelnik
– Stanisław August był jedynym polskim królem, który sypiał z ościennym monarchą. Dokładnie na odwrót
– to ościenny monarcha uznał za stosowne wprowadzić na tron swojego kochanka, a jest to różnica zasadnicza i doskonale postrzegalna przez cały czas panowania naszego ostatniego króla. (Uparcie będę pisać kursywą słowo król i pokrewne znaczeniowo oraz używać pojęcia Namiestnik z przyczyn, które, wydaje się, jasno wyłożyłam w szkicu o Sobieskim oraz Sasie i Lasie).
Teraz deklaracja: nawet wysilać się nie będę na tak zwaną „próbę oceny” Stanisława Augusta. Dla mnie jest jednoznaczna i daje sie lapidarnie ująć słowami Napoleona, które wypowiedział był on do Talleyranda: jesteś pan gównem w jedwabnej pończosze (nie wykropkowuję brzydkiego słowa, ponieważ jest użyte historycznie i na miejscu, tak samo, jak merde Cambronne’a). I znowu – z tą różnicą, że Talleyrand mimo swoich cech charakterologicznych odnosił sukcesy. Nasz Namiestnik nawet sukcesów nie doczekał, pozostała dla niego tylko pończocha i to drugie.
Nie będę też opowiadać, co Polska utraciła w kolejnych rozbiorach – o tym możecie sobie poczytać w pierwszym lepszym podręczniku. Natomiast porozmawiamy sobie tu – co bardzo stosowne dla tego cyklu; wszak czynimy to od kilku lat - o stereotypach i kalkach myślowych.
Kiedy zatem caryca Katarzyna II w roku 1764 obsadziła byłym kochankiem wakujący polski tron (posyłam do Polski hrabiego Keyserlinga, by uczynił Cię królem natychmiast po śmierci obecnego), onże powziął na tyle ambitne, co nierealne plany: zreformować kraj i stać się prawdziwym partnerem politycznym swojej protektorki. Normalna postawa każdego namiestnika – każdego, powtarzam, chociaż jak Anioł z Alternatyw 4 nie będę wymieniać nazwisk. Proszę uprzejmie zaopatrzyć się teraz w jakikolwiek podręcznik historii z tego okresu (z gimnazjum albo liceum – obojętnie) ewentualnie otworzyć sobie stronę z wikipedii, a to w celu śledzenia wspomnianych wyżej stereotypów. Otóż przeczytamy, że po pierwszych reformach gospodarczych przyszła kolej na równouprawnienie innowierców, co wzbudziło opór nie tylko ciemnej, sarmackiej szlachty, ale nawet Familii Czartoryskich. Odtąd osamotniony Stanisław August mógł liczyć jedynie na wsparcie rosyjskie, jak wdzięcznie i bezpośrednio, a bez owijania w bawełnę ujęła to wikipedia. A z bardziej klasycznego źródła[1] dowiadujemy się, że Stanisław August pragnął zapewnienia obu wielkim odłamom chrześcijaństwa [prawosławiu i protestantyzmowi] swobody kultu religijnego i zrównania w prawach z katolikami. Dalej miał zaistnieć już tylko łańcuszek przyczynowo skutkowy: trzy destabilizujące konfederacje (w Toruniu, Słucku i Radomiu) – rujnująca konfederacja barska (1768-72) – pierwszy rozbiór Polski (niemożność prowadzenia protekcyjnej polityki w Polsce skłania Rosję do wyrażenia zgody na rozbiór[2]). Niczyja inna, lecz ich wina – ich, to znaczy zajadłej, szowinistycznej szlachty, która zmarnowała wysiłki oświeconego króla i poprowadziła kraj na krawędź przepaści.
Powoli i po kolei. Tak jak pozytywizm utrwalił w historiografii polskiej obraz Mieszka I - racjonalisty, tak lata powojenne narzuciły – bardzo skutecznie – jedynie słuszną postawę wobec Rosji (czyli klęczącą). Z postawą taką walczył Waldemar Łysiak w całym swoim napoleońskim cyklu. Jak widać na załączonym obrazku, na sukces nie mógł liczyć.
Tymczasem po pierwsze, swoboda kultu religijnego istniała w Rzeczypospolitej od zawsze, znacznie wcześniej niż miała miejsce konfederacja warszawska (1573), która gwarantowała wolność wyznania, bo od momentu, kiedy tylko w granicach Rzeczypospolitej Obojga (a właściwie Trojga) narodów pojawili się prawosławni, Ormianie, Żydzi, Tatarzy, a dopiero później protestanci. Innowiercy cieszyli się pełnią praw cywilnych i
– za małymi wyjątkami
– publicznych, na przykład król i królowa musieli być katolikami, co chyba jest historycznie oczywiste nawet dla politycznie poprawnych racjonalistów. Nie mogli też zasiadać w radzie koronnej biskupi prawosławni nie-unici
– ale zwykli posłowie w sejmie już jak najbardziej. To prawda, że osoby niepożądane z punktu widzenia polityki zewnętrznej i wewnętrznej wydalono z granic (jeden raz!) oraz nie udzielano takowym obywatelstwa.
To też jest chyba oczywiste? Do znudzenia będę powtarzać, że byliśmy pod tym względem chlubnym europejskim wyjątkiem. Takim tolerancyjnym konglomeratem będą w przyszłości dopiero stany Zjednoczone Ameryki, ale i tam bardzo, bardzo długo prezydentem mógł zostać tylko biały anglikanin.
Przy okazji można przywołać sylwetki dwóch charakternych pań protestantek, które odmówiły konwersji wyrzekając się profitów władzy, mianowicie Annę Wazównę, siostrę Zygmunta III (szkoda jej, była dużo mądrzejsza od brata) i Krystynę Eberhardynę Hohenzollernównę, żonę Augusta II, nigdy nie koronowaną na królową.
Wracając do rzeczy: na sejmie konwokacyjnym w roku 1733, tym samym, na którym obrano Stanisława Leszczyńskiego, istotnie ze względu na niechęć do Niemców pozbawiono protestantów możliwości zasiadania w sejmie i trybunale. Ale po pierwsze, postanowienia tego sejmu zostały anulowane w trzy lata później na sejmie pacyfistycznym (na którym z kolei zatwierdzono Augusta III), a po drugie, jak podkreśliłam, dotyczyły one protestantów, nie prawosławnych. Cóż więc Rosji na tym zależało? Oczywiście, że nic. Naprawdę było tak, że kiedy nasz Namiestnik nabrał aspiracji emancypacyjnych, ambasador rosyjski Repnin namotał intrygę z trzema konfederacjami wykorzystując sprawy wyznaniowe jako doskonały pretekst. Pretekst tym bardziej cyniczny, że powiedzieć o Rosji, że była krajem nietolerancyjnym, to nic nie powiedzieć. Morał z tego prosty i ogólnie znany: zawsze znajdzie sie kij, jeżeli chce się uderzyć psa.
A potem, w czasie konfederacji barskiej, już kiedy sprawy ździebko wyrwały sie spod kontroli, zastosowano drugą doskonale znana metodę - dziel i rządź - i poszczuto na konfederatów kozaków, czego efektem była tak zwana rzeź humańska: minimum 20 tysięcy okrutnie pomordowanych Polaków i Żydów, w tym kobiet i dzieci. O tym kompendia wspominają dużo mniej chętnie, skupiając się z zasady na szowinizmie polskim. Nawiasem mówiąc, kiedy i ukraińskie powstanie poszło za daleko, caryca z punktu je ukróciła swoimi metodami – nie bez pomocy wojsk królewskich, stanisławowskich. Z konfederacją barską wiąże się jeszcze jeden ciekawy, a bardzo dydaktyczny epizod. Otóż sama konfederacja, co brutalnie szczerze trzeba powiedzieć, prowadzona była po partacku, metodą my z bratankiem na koń siędziem i jakoś to będzie. Trochę lepiej było w Wielkopolsce, ale jedynym prawdziwym, porządnym wodzem był Pułaski. Co zatem należało uczynić? Zdyskredytować go czym prędzej. Gruchnęło zatem, że Pułaski porwał/kazał porwać (niepotrzebne skreślić) króla. Metoda bardzo dobrze znana czytelnikom Potopu.
Czy Pułaski naprawdę zamieszany był w porwanie króla, poczytajcie sobie np. u Łojka. Tutaj dość powiedzieć, że był to wystarczający powód, by okrzyknąć go infamisem – i za co? Za to, że rzekomo miał podnieść rękę na osobę pogardzaną przez wszystkich: i Rosjan, którzy tę malowana kukłę posadzili na tronie, i innych monarchów, tych prawdziwych, dynastycznych, i swojaków, którzy nazywali go ciołkiem i soliterem?
Zamach na króla, fe, świętokradztwo! Wystarczy, że dla zasądzonego na śmierć Pułaskiego nie stało miejsca w Europie, dlatego musiał ruszyć do Ameryki. Tam został bohaterem Stanów i właśnie dlatego – a nie dla swoich konfederackich, rodzimych zasług! - jest ceniony i w Polsce. Na zasadzie cudze chwalicie, swego nie znacie. Obcy nam muszą dopiero pokazać naszych bohaterów.
A potem był pierwszy rozbiór (1772), król zainkasował krociowe sumy za straty moralne i na najbliższe kilkanaście lat zajął sie Szkołą Rycerską (która miała służyć wedle własnych jego słów do dostarczania kadry oficerskiej Rosjanom) i obiadami czwartkowymi. Aż wreszcie na sejmie zwołanym w roku 1788 po to, aby uchwalić pomoc dla Rosji przeciwko Turcji i Szwecji (!) komuś znowu zachciało się reform. Jakby się nie nauczyli, że warunkiem narodowego byle-trwania, w zgodzie na namiestniczy tron jest zaniechanie jakichkolwiek reform, bo przez sąsiadów tylko słaba Polska może być tolerowana. Jak wszystkim wiadomo, 3 maja 1791 roku uchwalono konstytucję w trybie zamachu stanu (oj, o tym chyba wszystkim nie wiadomo, wszak jest ona ikoną demokratyzmu, więc grube nieformalności proceduralne są przemilczane). W stolicy sejm kończy obrady, niesiony na rękach uśmiecha się król... Stop.
Tu mistrz Kaczmarski się pomylił, a jego błąd tak się zakodował, że nawet w teście gimnazjalnym pytano uczniów, który to mianowicie uśmiecha się król. Tymczasem na rękach niesiony jest marszałek Małachowski, a król w gronostajowym płaszczu, ujęty z profilu, sztywny jak lalka wchodzi do katedry. Cóż, artyście wolno sie pomylić; Słowacki rozpoczął XIX wiek o rok wcześniej (prolog Kordiana), Mickiewicz kazał kwitnąć pospołu gryce i dzięcielinie, że już nie wspomnę o świerzopie (Pan Tadeusz), a Matejko po stracie Smoleńska umieścił Stańczyka na balu u królowej Bony (zamiast Zapolyi). W jednym za to Kaczmarski na pewno się nie pomylił: w diagnozie, że ambasadorowie nie zmieniają ról, wiedząc jak blisko od chwały do zdrady. Dwa kolejne rozbiory poszły piorunem, a o Kościuszce i o tym, czy bić się, czy nie, porozmawiamy sobie osobno w swoim czasie. Król podpisał Akt abdykacji, który raz jeszcze oddam słowami poety:
Imperatorowa i państwa ościenne
Przywrócą spokojność obywatelom naszym
Przeto z wolnej woli dziś rezygnujemy
Z pretensji do tronu i polskiej korony
Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja
Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia
Pieczołowitość nasza na nic się nie przyda
Świadczymy z całą rzetelnością Naszego Imienia.
Było to w imieniny Katarzyny (25 listopada) 1795 roku. Poniatowski żył potem jeszcze dwa lata i trochę,
w Petersburgu z pensji wypłacanej mu przez carycę, a państwa rozbiorowe przejęły jego długi w wysokości 40 mln zł. Zdążył uczestniczyć w koronacji Pawła I, podczas której nie pozwolono mu usiąść, ale wszelkie jego ewentualne marzenia przerwała gwałtowna śmierć po wypiciu filiżanki bulionu. Czekały go trzy pogrzeby: najpierw w kościele św. Katarzyny w Petersburgu, potem w 1938 roku w rodzinnym Wołczynie, wreszcie w 1995 roku w katedrze warszawskiej, co było kompromisem między zbezczeszczonym sarkofagiem na Białorusi a Wawelem. A tak, Wawelem. Byli tacy, co przekonywali, że jest go godny. Życie w klatce przez wiele pokoleń skutecznie zabija nie tylko wolę walki i potrzebę męstwa, ale i zwykłe poczucie honoru.
--------------------------------------------------------------------------------
[1] T. Cegielski, K. Zielińska Historia. Dzieje nowożytne, Warszawa 1991, s. 306
[2] D. Lasociński Historia Polski dla zagubionych, Łódź 2000, s. 55
Małgorzata Klunder
Pozdrawiam, mar-k