I znów przedzieramy się przez leśne gęstwiny, forsujemy łąki z trawami po pas i wyżej, omijamy jakieś ogrodzone drutem obszary, by wreszcie dotrzeć do pierwszych od wielu godzin zabudowań. Próba przedostania się do drogi, której wprawdzie nie widać ale przecież musi być w pobliżu jest niemożliwa. Stojące na naszej drodze gospodarstwo opatrzone jest wprawdzie w bramę, lecz za nią jakieś groźne psisko warczy nieprzyjaźnie. Wcale się mu nie dziwię. Nasz wygląd nie wzbudza zaufania. Wracamy i wychodząc z lasu na łąkę po niemałych trudach, forsując przydrożny rów wydostajemy się na asfalt. Jesteśmy w Piątkowej. Dojeżdżamy do miejsca w pobliżu cerkwi. W strumyku, którego nazwy nie znam (na dostępnych mapach nie ma nazwy) myjemy oblepione błotem rowery, oczyszczamy osprzęt z roślinności, którą "na pamiątkę" zebraliśmy na hamulcach, przerzutkach, szprychach itp. Czas i nam nieco się ogarnąć, bo po kolana jesteśmy umorusani "borowinką" i zielskiem.
Mój Scott wyraźnie zrelaksowany spoczywa z lubością w nurtach strumyka:
Od ostatniej wizyty zbudowano kładkę nad strymykiem, lecz my wolimy sforsować go w bród. Na pamiątkę uwieczniam ów mostek: