Dawno już nie robiłem żadnej wycieczki. Owszem, były przejścia na spotkaniu MBN, był jakiś krótki wyskok na Banię Szklarską ale to wszystko nie to, nie było takiego planowania, szukania informacji i oczekiwania - nie miałem żadnej koncepcji na BN. Parę dni przed świętami zaczęło mi po głowie plątać się hasło "Jaga-Kora". Spojrzałem na mapę i wyglądało to naprawdę niegłupio. Wprawdzie nie byłem w stanie ze względu na krótki dzień i kłopoty z transportem zrobić całej tej trasy od Jasiela ale i ten kawałek, który planowałem zaczynał mnie cieszyć.
Dwa tygodnie wcześniej byłem na Bani Szklarskiej i zapamiętałem spore ilości śniegu, jednak międzyczasie odwilż zrobiła swoje i chodząc z psem na spacer patrzyłem na prawie bezśnieżne Przymiarki. Poza tym parę dni przed datą wycieczki w prognozach pokazał się wyż, co skutkowało sporym zjazdem temperatury - z piątku na sobotę było ok. -10st. Liczyłem, że pozwoli to poruszać się po skorupie zmrożonego śniegu, bo najbardziej obawiałem się lasów i zalegającego tam białego dodatku zimy.
W każdym bądź razie w sobotę pakuję się do autobusu, z którego po dogadaniu z kierowcą wysiadam jeszcze w półmroku pod lasem Szachty. Jest zimno, pierwsze 2 km robię bardzo szybkim marszem aby się rozgrzać. Idę drogą leśną ostrzeżony, że jestem pod obserwacją -uśmiecham się do budek lęgowych aby dobrze wyjść na zdjęciach. Na drodze prawie nie ma śniegu, idę szybko prawie nie wypatrując znaków szlaku, bo przecież tu się nie zgubię. Oznaczenie szlaku jest specyficzne, IMHO trochę przekombinowane, kotwica i biegnący dookoła jej napis powodują, że kolory te zlewają się patrząc na nie z większej odległości i nieraz myślałem, że to jakieś oznaczenia leśników.
Kłopoty zaczynają się przy zejściu w dolinę Polan Surowicznych. Droga ma tam spory spadek i na dodatek cała pokryta jest lodem z topniejącego parę dni wcześniej śniegu - po prostu szklana góra. Staram się iść poboczami ale tam również można się przejechać na zmrożonej skorupie śniegowej. Powoli udaje się zejść bez upadku do doliny, przechodzę przez strumień i pierwsza zagadka - nie widzę w którą stronę szlak prowadzi
Mam w planach odwiedzenie dzwonnicy więc udaję się w tym kierunku i dopiero po pewnym odcinku widzę ponownie oznaczenia szlaku. Przechodzę koło Chałupy Elektryków, niektóre okiennice są otwarte ale nie widać dymu z komina więc pewnie nie ma nikogo. Po chwili już jestem przy dzwonnicy, nie zabawiam tam długo i ruszam w kierunku Polańskiej. Przechodząc koło Chałupy widzę umieszczoną na niej tabliczkę szlaku. Czeka mnie pokonanie największego przewyższenia na mojej trasie, polami idzie się bardzo dobrze - przeważnie po zmrożonym śniegu gdzie w ogóle się nie zapadam. Na polach brak oznaczeń szlaku ale przy letnim wypasie bydła pewnie by się drągi z tabliczkami kierunkowymi nie uchowały. Szlak znajduję przy pewnej charakterystycznej sośnie gdzie ponownie wita mnie szlak i stąd już zaczyna się najostrzejszy fragment podejścia. W śniegu widzę wielkie, niewyraźnie już jednak ślady. Tłumaczę sobie, że to ślady kopyt końskich ale jak je widziałem również między takimi krzakami że koń musiałby na kolanach pod nie wchodzić to zaczynam w tego konia wątpić. Zdjęcia podobnych śladów dał kolega na FB z opisem że pozostawił je misiek - dobrze, że podczas wędrówki za bardzo nad tymi śladami nie rozmyślałem
Z podejścia pięknie widać pasmo graniczne, Biskupi Łan - często się zatrzymuję robiąc zdjęcia a w rzeczywistości łapiąc oddech. Na Polańskiej byłem podczas majowej wędrówki, trafiłem wówczas na inwersję i tak po cichutku liczyłem że tym razem również się uda - i rzeczywiście
Wpierw ze wschodniego stoku zobaczyłem Bieszczady - zapowiada się dobrze, ale najważniejszy widok mógł być dopiero ze szczytu. Zawsze ok. 200m przed szczytem gubiłem ścieżkę i na szczyt dochodziłem na przełaj przez krzaczory. Tym razem liczyłem na to że Jaga wyprowadzi mnie lepszą drogą, jednak w paru miejscach również gubię szlak, mocno pomocne w jego odnajdywaniu są malowane jaskrawo pomarańczową farbą oznaczenia tymczasowe, bo właściwe oznaczenia malowane przeważnie tak, że widoczne są dopiero jak się koło nich przechodzi, czasami wystarczyło by wybrać rosnącego tuż obok buka zamiast malować na brzozie. W każdym bądź razie szlak wyprowadza mnie pod szczyt i stamtąd pierwsze co próbuję zobaczyć jeszcze przez gałęzie to czy widać Tatry. Są!!! Piękne, bardzo dobrze widoczne. Zrzucam plecak i tak podziwiając widok mimo nieprzyjemnego wiatru pozwalam sobie zmarnować dobre pół godziny. Daję cynk do Machoney-a ale nic się nie odzywa - pewnie jeszcze śpi
W końcu ruszam dalej, przed sobą mam jeszcze dwa leśne odcinki i trochę się obawiam by słońce nie zmiękczyło śniegu bo do tej pory szło się bardzo dobrze. Na wiosnę idąc w kierunku Jawornika z Polańskiej zszedłem na krechę do drogi, której wsp. oznaczyłem sobie z Geoportalu. Teraz idę szlakiem, na tym odcinku oznaczenia znajduję prawie bez trudu, czasami tylko przydatne są te pomarańczowe. Schodzę na przełęcz i zaczynam podejście pod grzbiet Jawornika. Tuż przed tym grzbietem gubię oznaczenia (myślę, że to z powodu malowania znaków tylko na "czole" drzewa a ja akurat byłem po niewłaściwej stronie), pamiętam jednak, że po dojściu do drogi prowadzącej grzbietem na wiosnę widziałem buka z pomarańczowym napisem "Polany" i udaję się w tym kierunku. Po chwili go znajduję, skręcam w lewo w kierunku szczytu Jawornika. Przed szczytem mam następne kłopoty ze szlakiem. W tym miejscu drogi rozdzielają się - wg mapy jedna prowadzi przez szczyt a druga trawersuje zbocze od wschodu. Obie wychodzą z lasu nad Wisłoczkiem prawie w jednym punkcie. Oznaczeń nie widzę więc wybieram drogę trawersującą bo wydaje mi się rozsądniejsza. Jednak gdy nadal znaków nie widzę postanawiam na przełaj dojść do tej pierwszej, co przy marszu po zmrożonej skorupie nie jest trudne. Jednak jeszcze przed jej osiągnięciem trafiam na drogę nieoznaczoną na mapie i odnajduję znów szlak. Droga prowadzi dość ostro w dół by po chwili wyprowadzić na pola nad Wisłoczkiem. Tu tabliczki szlaku przybite do kołków drewnianych, jednak czasami pokazują tylko jeden kierunek. Na przełęczy jedna z tabliczek już ułamana, psioczę trochę na wandali ale dopiero przy drugiej takiej ułamanej przychodzi mi do głowy, że to jednak sprawka wiatru.
Na drodze z przełęczy leży jeszcze dużo śniegu, idę równolegle polem co chwilę zerkając w bok czy czasem stąd nie zobaczę Tatr. W końcu niedaleko ponownego wejścia w las widzę je. Rozsiadam się znów kontemplując widoki - zobaczyć z dwóch różnych miejsc w ciągu jednego dnia to spory sukces.
Z pewnej zimowej wędrówki miałem złe wspomnienia z podejścia z Rymanowa Zdroju na Przymiarki - za dużo było śniegu a za mało sił - i w związku z tym koniec tej wycieczki był planowany w Rymanowie. Teraz jednak w głowie zaczyna kiełkować myśl, aby jeszcze pokusić się o zobaczenie po raz trzeci Tatr właśnie z Przymiarek. Dodatkowym argumentem jest właśnie odebrany telefon od Machoney-a, który zapowiedział się na Przymiarkach, choć ciężko nam jeszcze ustalić godzinę spotkania - czeka mnie jeszcze jeden leśny odcinek a robi się coraz cieplej.
Wchodzę na drogę prowadzącą w stronę kurierskiej/wilczej kapliczki. Na drodze śniegu prawie w ogóle nie ma i już po chwili jestem przy kapliczce. Tu szlak skręca w las, warunki do marszu się pogarszają. Warstwa śniegu jest mniejsza, nie tak zmrożona i trzeba więcej sił i kombinacji którędy iść aby się nie zapadać. Tu też rozbawił mnie widok namalowanych znaków na trzech kolejnych jodłach w odległości pewnie z 5m jeden od drugiego
W końcu wychodzę na pola nad Wołtuszową, idę pod znajdującą się tam kapliczkę i zalegam na ławce. Pies widząc to od razu znajduje się przy mnie domagając się kolejnej, trzeciej już buły. Po chwili pojawiają się kuracjusze, psa biorę na smycz i schodzę w stronę cerkwiska. Ze względu na wzmagający się ruch turystyczny porzucam szlak kurierski i początkowo ścieżką zdrowia a później koło Milenijnego Krzyża schodzę do Deszna. Stamtąd zielonym (może wreszcie uda mi się zebrać ślad jego przebiegu?) udaję się w kierunku Przymiarek. Początkowo wyciąga mnie pies ale jemu napęd również szwankuje na płatach lodu. Gdzieś na podejściu odbieram telefon, Machoney zapowiada się na Przymiarkach, sprawdzam czas i ze względu na spory zapas zwalniam psa z obowiązku holowania, co za niedługo zaskutkowało przestraszeniem turysty. Chwilę z tym turystą rozmawiam, potwierdza, że Tatry z Przymiarek widać a więc na darmo Machoney-a nie wyciągnąłem. Po wyjściu na pola pozwalam sobie jeszcze na odpoczynek z widokiem na Zamczyska i sanatorium Zimowit. Ruszam dalej i znów gubię szlak - jest jakoś inaczej poprowadzony niż myślałem a już zupełnie inaczej niż na mapie Compass-u. Nic to, może za trzecim razem się uda?
Na Przymiarkach tylko łaty śniegu, ciekawość pcha mnie coraz szybciej (a może to pies, którego ze względu na większe prawdopodobieństwo spotkania z ludźmi znów wziąłem na smycz?) i w końcu jestem na grzbiecie - oczywiście że są Tatry - po raz trzeci
Po chwili spotykam również Machoney-a. Przyjechał z małżonką, a że to ona wzięła na siebie obowiązki kierowcy więc my we dwóch pozwalamy sobie uczcić okazję wspólnego spotkania przy tak pięknych widokach. W planach miałem zejście do Iwonicza ale proponują mi podwózkę a i okazja jest by zobaczyć co tam z cerkwią w Bałuciance więc korzystam z ich propozycji i tak udało mi się szybko i przyjemnie zakończyć wędrówkę sporo przed zmrokiem.
Cała wędrówka była również okazją do testów nowego obiektywu - dzięki HM
Zdjęcia